literature

Aen Seidhe

Deviation Actions

ScareMeBeautiful's avatar
Published:
1.4K Views

Literature Text

Rozdział 1 (cz.1)



             Przywódca komand Scoia’tael, znany również jako Lis Puszczy, stał na stromej skarpie, obserwując rozciągający się przed nim las. Zielone tereny nieopodal Flotsam, od dawna były jego prawdziwym domem.
Nad wodą zaczęły unosić się opary mgły, a słońce wschodziło leniwie, rozświetlając liście krzewów ostatnimi ciepłymi promieniami. Uwielbiał tu przychodzić, by pomyśleć w spokoju, szczególnie o tej porze dnia kiedy matka natura powoli układała do snu swój zielony gaj. Trel ptaków cichnął, a do uszu dochodził jedynie szelest listowia i cichy szum rzeki. Iorweth zdjął przewieszony przez ramię skórzany pas z kołczanem i usiadł na pobliskim kamieniu, z którego miał idealny widok na okolicę. Ostatnie pasma chowającego się za horyzontem słońca, rozświetliły jego długą ciemnozieloną sukmanę, okrytą bezrękawnikiem z podszywanej skórą i przedłużanej w pasie kolczugi, sprawiając, że jej małe metalowe pierścienie zaczęły pobłyskiwać. Elf włożył w zęby długie  źdźbło trawy i opierając łokcie na kolanach, utkwił wzrok w gęstniejącej nad wodą mgle. Było w tym widoku coś, co go wewnętrznie uspokajało, lecz tym razem nie nacieszył się tym spokojem zbyt długo. Jego uwagę przykuli trzej mężczyźni z wioski nieopodal, którzy szli wzdłuż brzegu rzeki, nerwowo rozglądając się dookoła. Wstał z kamienia, po czym wyjął łuk z kołczanu, nałożył strzałę na cięciwę i naciągnął, celując prosto w głowę jednego z ludzi. Miał ochotę strzelić i wykończyć suczy syna, lecz zrezygnował po krótkim namyśle. Nigdy nie zabijał dh’oine bez konkretnego powodu, choć czasami targała nim nieodpartą chęć, by zwyczajnie położyć trupem jakiegoś chojraka, który bez cienia strachu zapuszczał się na tereny Wiewiórek. Ostatecznie jednak opuścił łuk i pozwolił mężczyznom kontynuować swoją wyprawę. Usiadł z powrotem na kamieniu i zagryzając źdźbło trawy westchnął cicho, poprawiając bandanę przysłaniającą mu część twarzy.
Choć Iorweth był Aen Seidhe z krwi i kości, odróżniał się od swych współbraci dość oryginalną urodą. Jego ciemnobrązowe włosy były krótkie, a jedyne oko jakie mu pozostało miało barwę zgniłej zieleni. Można było również spostrzec, że rysy jego twarzy nie były wyłącznie seidhe, lecz także dh’oine, a piękny i bogaty język, jakim posługują się dookoła wszyscy pobratymcy, nie leży w  guście dowódcy komand, choć zdarza mu się go używać.  To wszystko odróżniało go od zwykłych elfów, którzy mieli raczej długie włosy i brązowe lub niebieskie tęczówki, a ich twarze zdawały się być nieskazitelnie piękne, podobnie jak słowa, którymi mówili. Gdyby nie szpiczaste uszy i wachlarz długich rzęs, spod których Iorweth patrzył na świat, niektórzy śmiertelnicy wzięliby go za równego sobie.
             - Bloede Dh’oine…  – wycedził nagle przez zęby, przyglądając się kolejnym ludziom idącym brzegiem rzeki.  Wprawdzie przepuścił wcześniejszą trójkę, ale szybko przestało mu się podobać, że nagle pojawili się następni. Wypluł zgryzione źdźbło trawy i stanął na równe nogi, ściskając łuk w dłoni.
             - Znów zapuścili się na nasze tereny. – Młoda elfka, odziana w przylegający do ciała kostium o odcieniu ciemnej zieleni, podeszła  wolnym krokiem do dowódcy i przystanęła obok, kierując wzrok w to samo miejsce co on. Zdjęła z głowy kaptur i poprawiła pas do którego miała przymocowany kołczan, a jej długie, proste blond włosy, mocno upięte w wysoki kucyk, zaczęły lekko poruszać  się na wietrze.  – Co z nimi zrobimy? – zapytała cicho. Kiedy jednak elf nie odpowiedział, spojrzała w jego kierunku, wbijając w niego swe czekoladowe tęczówki. Na jego szczupłej twarzy zauważyła maleńki zarys niepokoju. – Lisie? – dodała pytająco, bacznie mu się przyglądając.
             - Czy Moire już wróciła? – odezwał się po krótkiej ciszy.
             - Neén. Czemu pytasz?
             - Przed chwilą przeszło tędy jeszcze trzech dh’oine…  – mówił , nie odrywając wzroku od mężczyzn. – Ile razy mam powtarzać, że samotne włóczenie się po lesie pełnym ludzkich ścierw, które mają nas za nic, nie jest bezpieczne?
             - Kiedy ona wyszła tylko nazbierać ziół przy wodospadzie.  
Iorweth spojrzał na elfkę wzdychając cicho.
             - Jesteś  Aen Seidhe  Adris, a i tak wszystko co mówię masz aep arse.
             - Nie wszystko mam aep arse, zwyczajnie uważam, że nic jej nie grozi. – Wzruszyła lekko ramionami, posyłając elfowi promienny uśmiech.
Przyglądał się przez chwilę swej towarzyszce, lecz szybko skierował wzrok przed siebie, kompletnie nie podzielając jej entuzjazmu. Rzadko kiedy się uśmiechał, gdyż jak dotąd nie miał do tego za wiele powodów. Wolał mieć do wszystkiego  pesymistyczne podejście, by uniknąć niepotrzebnych rozczarowań.
             - Te kurwie syny, które szły wzdłuż brzegu rzeki, kierowały się w stronę wodospadu. Nadal uważasz, że nic jej nie grozi?  – zapytał i nie czekając na odpowiedź, wyminął elfkę, ruszając w kierunku zejścia ze skarpy.
             - Bloede arse… – Adris westchnęła głośno, lecz postanowiła za nim pójść. – Zaczekaj na mnie!


***



Elfka szła w milczeniu, starając się dotrzymać kroku Iorwethowi. Cisza, którą przecinał jedynie szum rzeki, drażniła ją z każdą sekundą coraz bardziej. Ziewnęła głośno, spoglądając na kompana kątem oka i zaczęła pogwizdywać pod nosem, by rozładować rosnące napięcie. Kiedy i to nie zwróciło uwagi dowódcy, nie wytrzymała. Zastąpiła mu drogę i położyła rękę na jego prawym ramieniu, co sprawiło, że zatrzymał się, czekając na jej reakcję  z lekkim zdziwieniem na twarzy.
             - Do rzyci z tym wszystkim. – Spojrzała na niego z lekko nadąsaną miną. – Powiesz w końcu co się stało Lisie?
Przez kilka sekund obydwoje stali w zupełnym milczeniu.
             - Nie mitrężmy. Już niedaleko do wodospadu – odparł chłodno, po czym obszedł elfkę i ruszył przed siebie.
             - Tirth…  – mruknęła pod nosem, zgrzytając zębami. Znała go już dosyć długo i kiedy wymigiwał się od odpowiedzi, zwyczajnie trafiał ją szlag.
Wiedziała, że on ma to gdzieś, wszyscy Scoia’tael zdążyli się już przyzwyczaić do jego oziębłego sposobu bycia.  Lis Puszczy nigdy nie był zbyt wylewny, a kiedy zdarzało mu się mięknąć, zwyczajnie chował się w swym szałasie, by nikt nie odkrył jego słabej strony. Gdyby nie to, że traktował Adris jak siostrę, której kilka razy udało się przedrzeć przez jego twardą skorupę, pewnie zlinczowałby ją za samo zadanie mu pytania dotyczącego jego osoby.  
Blondwłosa spuściła powietrze z płuc, względnie się uspokajając i ruszyła w kierunku elfa, który był już kilka metrów dalej, gdy nagle z krzaków wyskoczył nekker , rzucając się na nią z pazurami. Ledwo zdążyła się odsunąć, a obok jej szpiczastego ucha świsnęła stal. Nienaturalnie duża głowa leśnego potwora, potoczyła się tuż pod nogi Adris, która stała sparaliżowana w zupełnym bezruchu. Serce podeszło pod gardło, waląc jak krasnoludzki młot, a jej śnieżnobiała cera, zrobiła się jeszcze bledsza.
             - Cáelm Enid. – Iorweth odparł ze spokojem, podchodząc do elfki. – Może chciał się tylko przywitać… – Schował miecz do pochwy i spojrzał jej w oczy z obojętnym wyrazem twarzy. Nic co żyło w tym lesie, nie robiło już na nim większego wrażenia.
             - Bardzo śmieszne – skwitowała krótko, starając się uspokoić.
             - A czy ja się śmieję stokrotko? – Nie czekając na odpowiedź, ruszył w wyznaczonym przez siebie kierunku.
Adris patrzyła przez chwilę jak odchodzi, lecz szybko ocknęła się z letargu i pobiegła za nim.
             - Powiesz mi co się dzieje? Od kilkunastu dni błądzisz jak dziecię we mgle. Komanda czekają na jakikolwiek znak, mieliśmy opuścić ten cholerny las i ruszyć do Vergen na pomoc rebeliantom…
             - Zostajemy tutaj – przerwał jej wypowiedź.
             - Co takiego?! – Elfka otworzyła szeroko usta. – Przecież mieliśmy…
             - Wolne Vergen możesz odstawić na półkę z napisem „marzenia” – przerwał jej po raz kolejny. – Znów się nie udało… – dodał, przyspieszając kroku.
             - Ale dlacze… - Tym razem Adris sama urwała w pół zdania, gdyż do jej uszu dotarł krzyk. – Moire… – Spojrzała z przerażeniem na Iorwetha.
Obydwoje rzucili się pędem,  w kierunku wodospadu.


***



             - Nie będzie pożytku z tej chędożonej dziewuchy! – warknął jeden z mężczyzn, którzy przyszli nad wodospad. Spojrzał w kierunku młodej elfki i podszedł do niej  zatrzymując się tuż nad jej skuloną sylwetką. Ciemnowłosa Moire siedziała pod drzewem trzęsąc się ze strachu, który obezwładniał jej ciało coraz bardziej. Miała otarty policzek, a zawartość woreczka z ziołami po które przyszła, rozsypała się na trawie.  – Cała twoja rasa powinna sczeznąć smarkulo… - Splunął i chwycił ją za włosy ciągnąc w kierunku wody.
             - Dawaj ją! – krzyknął drugi. – Utopimy to plugastwo, im mniej tym lepiej!
Przerażona Moire piszczała w niebogłosy próbując wyrwać się swemu oprawcy, lecz miała zbyt mało siły. Szarpała się, ocierając kolanami o ziemię, a dłońmi robiła wszystko co mogła, by uwolnić ciemne pukle z silnego uścisku. Jej coraz to głośniejszy wrzask, przeplatany z płaczem, zaczął zalewać całą okolicę. Wydawało się, że nic nie powstrzyma tej okrutnej zabawy, kiedy nagle jęki elfki, przeplotły się z cichym krzykiem człowieka, który stał najdalej od tego widowiska.
             - Niedoczekanie kurwie syny! – Rozległ się wrzask wściekłego elfa. Kiedy wszyscy dh’oine zwrócili się w jego kierunku, ich twarze całkowicie pobladły, a Iorweth z furią wymalowaną na swym ponurym obliczu poderżnął gardło mężczyźnie którego trzymał. Gdy krew siknęła jak z fontanny, rzucił się z mieczem w stronę stojącej nieopodal trójki.  – Spar Adris! – ryknął w kierunku towarzyszki, która wyskoczyła z krzaków i strzeliła z łuku, celując prosto w rękę oprawcy trzymającego Moire.
Ostry grot wbił się w przedramię człowieka, co sprawiło, że puścił elfkę zachodząc się z bólu. Przywódca Wiewiórek zacisnął zęby i wykonując mocny zamach, odciął głowę jednego z dh’oine zanim ten zdążył zareagować w jakikolwiek sposób. Oderżnięty skalp potoczył się w kierunku wody, a bezwładny korpus runął na ziemię. Nie zastanawiając się ani sekundy, elf wykonał półobrót i  wbił klingę w brzuch drugiego  mężczyzny. Męczennik wrzasnął z bólu, lecz już po chwili zaczął dusić się własną krwią, która obficie toczyła się z jego ust.
             - Zdychaj… - Iorweth syknął z nienawiścią i patrząc w oczy swej ofiary, szarpnął mocno rozcinając ją na pół.
Czerwona jucha bryzgnęła na trawę, a przecięte ciało przechyliło się w tył i upadło prosto do wody. Na ten widok, Moire odwróciła gwałtownie wzrok, zakrywając twarz dłońmi. Jej duże niebieskie oczy, po raz pierwszy w życiu widziały mord na ludziach. Adris dobiegła do elfki i rozglądając się za człowiekiem którego zraniła w ramię, pomogła jej wstać, a dowódca Wiewiórek niesiony zawiścią, rzucił się w pościg za dh’oine, który uciekł w popłochu, pozostawiając na łaskę Aen Seidhe pozostałych towarzyszy. Elf zatrzymał się na rozdrożu i zwinnym ruchem schował miecz do pochwy. Chwycił za łuk, po czym wyjął strzałę i długo się nie zastanawiając, wbiegł na pobliski pagórek. Wiedział, że tchórzliwy dezerter nie mógł ubiec za daleko i ani trochę się nie pomylił. Noga mężczyzny zakleszczyła się we wnykach  jakie rozstawiał po lesie pewien stary elf, chroniąc w ten sposób mieszkańców skromnej osady,  przed wszelką zarazą mieszkającą w lesie. Iorweth opuścił łuk i z satysfakcją patrzył jak na ludzkiej twarzy maluje się niewyobrażalne cierpienie, spowodowane uściskiem stalowych kleszczy. Napawał się tym widokiem, starając się wyrównać oddech. Po chwili dołączyły do niego elfki.
             - Ten ostatni uciekł. – Adris westchnęła ciężko.  – Z moją strzałą w przedramieniu…
             - Zbliża się noc, a las potrafi karać na swój własny sposób – odparł elf. Spojrzał na młodziutką Moire i na kilka sekund położył dłoń na jej głowie, oddychając z ulgą, na co czarnowłosa odpowiedziała mu uśmiechem. – Kolejny który wypuści cię w las samą, będzie trupem – dodał, przenosząc srogi wzrok na blondynkę.
             - Zrozumiałam tą dosadną aluzję, Lisie – odpowiedziała mu towarzyszka.
Skinął głową, z poważnym wyrazem twarzy.
             - Wracajmy do kryjówki.


***



Cedric stał na drewnianej platformie, wpatrując się w ciemny las. Ogień pochodni lekko rozświetlał panujący dookoła mrok i sylwetkę wysokiego, szczupłego elfa ubranego w zieloną sukmanę bez rękawów, przewiązaną w pasie grubym skórzanym rzemieniem. Ten szatyn o grubych, gęstych włosach do ramion, pozornie nie różnił się niczym szczególnym od swoich pobratymców. Jego twarz przyozdabiały krótkie warkocze zaplecione tuż przy skroniach, które nieznacznie wspierały się na wystających kościach policzkowych, podczas gdy reszta ciemnych kosmyków zaczesana była do tyłu. Miał spokojne i ciepłe spojrzenie. Kolor jego oczu z brązu przechodził w lekko złotawy odcień, a atrakcyjności, mimo wieku, nikt nie mógł mu odmówić. Na plecach widniał kołczan z wysłużonym łukiem, przymocowany pasem ze skóry, przewiązanym przez prawe ramię. Wydawać by się mogło, że Cedric był elfem jakich wielu, tymczasem różnił się od swych współbraci tym, co nie dane nikomu spostrzec gołym okiem. Był bardzo stary, starszy nawet od dowódcy Wiewiórek liczącego sobie już kilka wieków, a gdy dodamy, że miewał wizje wszelakich pokrojów, które skutecznie utrudniały mu normalne życie, otrzymujemy elfa nieustannie walczącego ze swoją wewnętrzną naturą. Kiedyś Cedric należał do Scoia’tael, lecz opuścił komando na własne życzenie. Iorweth nie protestował. Doskonale wiedział co dzieje się w głowie starego przyjaciela, dlatego pozwolił mu pójść własną drogą. Ciemnowłosy elf zajął się ochroną maleńkiej wioski zwanej Bindugą, która mieściła się przy Flotsamowskich murach. Ludzie którzy tam żyli, nigdy nie życzyli źle innym rasom, dlatego też przyjęli nowego mieszkańca z otwartymi ramionami, dając mu dach nad głową i dzieląc się z nim swoją strawą. Jednak miotający się z ciągłymi wizjami Cedric, szybko popadł w alkoholizm, z którego nawet nie próbował się wyleczyć. Wódki mgła otulała go szczelnie, nie dopuszczając do jego głowy żadnych dziwnych wyobrażeń, co sprawiało, że elf w końcu mógł poczuć się bezpiecznie. Było jednak coś, od czego nie mógł się uwolnić nawet podczas alkoholowego upojenia. Tym kimś, a raczej czymś, był las. Czuł jego obecność każdym zmysłem i zawsze wiedział kiedy jego kapryśny przyjaciel jest spokojny, a kiedy lepiej nie zapuszczać się na jego odległe tereny. Tak też było i tym razem, kiedy pod osłoną nocy, obserwował pogrążony w mroku gaj. Ciche pohukiwania sów i wycie wilków, nie było czymś nadzwyczajnym, lecz Cedric odczuwał dziwny niepokój, co świadczyło jedynie o tym, że niedługo coś się wydarzy.
             - Ceádmil seidhe. – Jeden z mieszkańców wioski, wybił elfa z zamyślenia, zatrzymując się tuż obok niego, z pochodnią w ręku.
             - Ceádmil dh’oine  – odpowiedział  niskim, zmęczonym i lekko ochrypłym głosem, którego nie można było pomylić z żadnym innym. – Co cię do mnie sprowadza?
             - Odpocznij Cedric. Zmienię cię – odparł spokojnie mężczyzna.
             - Nie… Nie dzisiaj. – Szatyn pokręcił przecząco głową.
             -  Dlaczego? – Chłop spojrzał na swego rozmówcę z lekkim niepokojem.
             - Czuję to… Coś się stanie…  – Pociągnął z bukłaka spory łyk mocnego trunku i westchnął cicho, nieprzerwanie wpatrując się w ciemność.
Stojący obok człowiek, patrzył na elfa z coraz to większa obawą. Ignorowanie słów podpitego eks Wiewióra, nigdy nie kończyło się niczym dobrym, dlatego i tym razem nie można było nie potraktować poważnie, tego co mówił.
Nagle szatyn ściągnął brwi, marszcząc czoło. Do jego uszu doszły stłumione krzyki, gdzieś z oddali. Słuch dh’oine nie był w stanie wyłapać tych dźwięków, gdyż były zbyt odległe, jednak wzrok mógł śmiało wypatrzeć to, co zobaczył przed sobą Cedric. Daleko przed nimi widniała niewielka łuna ognia, która ledwo przebijała się w mroku. Im dłużej elf i jego towarzysz przyglądali się płomieniowi, tym jaśniał on coraz bardziej.
             - A d'yaebl aep arse… - warknął szatyn. – Zbierz ludzi, las płonie!
Ok, no to jedziemy! Pierwsza część rozdziału pierwszego (jak to zabrzmiało xD), zapraszam do czytania Meow :3 

<----- Prolog
-----> Część 2


*Bloede dh'oine - pieprzony (cholerny) człowiek, pieprzeni (cholerni) ludzie
*Neén - nie
*Bloede Arse - kurwa mać
*Tirth - dzik
*Cáelm Enid - spokojnie stokrotko
*Spar - strzelaj
*Ceádmil - witaj
*A d'yaebl aep arse - w diabła rzyć


Adris jest mojego pomysłu.
© 2014 - 2024 ScareMeBeautiful
Comments5
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Krusiaczka's avatar
No, no, no. Brawo. Zaciekawiłaś mnie, a to naprawdę nie jest łatwą sztuką. Niewielu, ba prawie że nikt w ogóle nie wspomina słowem o Cedricu, a ty jak go jeszcze pięknie opisałaś. Ah, niesamowite! Bardzo mi się jeszcze spodobał ciekawie odtworzone kontrast Elfka Adris z Iorwethem. Ogólnie, ja zawsze wyobrażam sobie tego elfa, jako kogoś kto potrafi być trochę szalony i robić coś nie tylko po przemyśleniu, jednak jego pozycja mi na to nie pozwala.
Dobra, kończę się zachwycać, ponieważ za chwile z komentarza zrobię jeden, wielki, słodki cukiereczek.
Uciekam czytać dalej, ponieważ to jest Baaaardzo ciekawe.